Zacznijmy od Łysej Góry. To szczyt w Górach Świętokrzyskich o wysokości 594 m n.p.m. Nie należy jej mylić z Łysicą, zwaną także Górą Świętej Anny i wyższą o jakieś siedemnaście metrów, najwyższym szczytem tego pasma. W okresie wczesnego średniowiecza prawdopodobnie ośrodek kultu związanego z religią Słowian. Pozostałością tegoż właśnie kultu jest tak zwany „wał kultowy” otaczający partię szczytową wzniesienia. Składa się on z dwóch części mających kształt podkowy. Ich łączna długość wynosi ok. 1,5 km, wysokość dochodzi do 2 m, a usypane zostały prawdopodobnie w IX – X w. z występujących tu licznie bloków kwarcytu. Zachowało się także wejście do wnętrza wału, tuż przy drodze z Nowej Słupi. Prace nad budową wału przerwano po przyjęciu chrześcijaństwa.
Ale Łysa Góra, nazywana także Łysiec, znana jest przede wszystkim z sabatów czarownic. Łysiec stanowił bowiem miejsce dość ożywionej działalności miejscowych zielarek oraz idealne miejsce spotkań osób przekazujących sobie wzajemnie tajemną wiedzę. W kulturze pogańskiej oznaczało to liczne święta na cześć Słowiańskich bóstw, palenie ognisk i rytualne tańce. Stąd już tylko krok do skojarzenia góry jako miejsce czarodziejskich sabatów…
Według licznych legend, podczas magicznych sabatów czarownice miały nie tylko jeść, pić czy tańczyć, ale i czarować aż do „pierwszego piania kura”. Rzecz oczywista, że na swoje zebrania panie zlatywały się na miotłach. Od razu wyjaśniam, skąd w ogóle wzięły się miotły jako atrybut czarownic. Prawdopodobnie chodzi tu o znaczenie staro-germańskiego słowa „hagazussa” – najstarszej formy wyrazu „czarownica”, które oznacza w wolnym tłumaczeniu „kobietę latającą na żerdzi z płotu”. Dopiero później żerdź zamieniono na miotłę...
I jeszcze taka ciekawostka: skąd w ogóle wzięło się przekonanie, że na Łysej Górze nocami zbierają się na sabat wiedźmy? Że „palą ogniska i warzą trucizny, które szkodzą ludziom i ich dobytkowi”? Legenda ta wiąże się ze starym obrzędem słowiańskim, czyli palenia ogni czerwcowych, który przetrwał na Łysej Górze najdłużej, bo aż przez pięć wieków. Benedyktyni i okoliczni księża dość skutecznie zwalczali ten pogański zwyczaj, nazywając go właśnie zlotem wiedźm i biesów. A ponieważ przy okazji niejako sobótki świętowano pijaństwem i rozpustą, król Kazimierz Jagiellończyk, na wyraźną prośbę zakonników, zakazał palenia ognisk na Łyścu.
Zakonnikami tymi byli prawdopodobnie właśnie benedyktyni z opactwa Świętego Krzyża, choć właściwie precyzyjniej byłoby powiedzieć – Świętej Trójcy, bo tak się ów przybytek zwał do końca XV wieku. Skąd ta zmiana nazwy? Otóż od roku 1306 przechowywano tu fragmenty relikwii; w kaplicy Oleśnickich przechowywana jest „znaczna cząstka” Krzyża Świętego, podarowana przez Emeryka, królewicza z Węgier.
Zespół opactwa pobenedyktyńskiego obejmuje czworobok budynków klasztornych z XIV – XV w. wraz z wirydarzem i krużgankiem, wczesnobarokową kaplicą Oleśnickich oraz poźnobarokowo-klasycystycznym kościołem. Kościół oryginalnie miał wieżyczkę, która niestety w czasie działań wojennych uległa zniszczeniu.
W krypcie kaplicy Oleśnickich, obok drogocennych relikwii, złożone jest zmumifikowane ciało. Przez bardzo wiele lat twierdzono, że są to doczesne szczątki księcia Jeremiego Wiśniowieckiego – tak, tak, tego z „Potopu”. Niestety (albo stety) badania naukowe zwłok z 1980 roku ostatecznie wykluczyły, aby należały one do księcia. W podziemiach na uwagę zasługują, również eksponowane, zmumifikowane zwłoki nieznanego powstańca styczniowego z 1863 r.
A więc z jednej strony – miejsce kultu czarownic, najstarsze i najbardziej znane, a z drugiej – miejsce przechowywania relikwii Krzyża Świętego. Są więc przynajmniej dwa powody, aby odwiedzić Łysą Górę. Ja od siebie dodam trzeci – niesamowity widok na całą panoramę Gór Świętokrzyskich, czyli najstarszych polskich gór.
Zacznijmy od Łysej Góry. To szczyt w Górach Świętokrzyskich o wysokości 594 m n.p.m. Nie należy jej mylić z Łysicą, zwaną także Górą Świętej Anny i wyższą o jakieś siedemnaście metrów, najwyższym szczytem tego pasma. W okresie wczesnego średniowiecza prawdopodobnie ośrodek kultu związanego z religią Słowian. Pozostałością tegoż właśnie kultu jest tak zwany „wał kultowy” otaczający partię szczytową wzniesienia. Składa się on z dwóch części mających kształt podkowy. Ich łączna długość wynosi ok. 1,5 km, wysokość dochodzi do 2 m, a usypane zostały prawdopodobnie w IX – X w. z występujących tu licznie bloków kwarcytu. Zachowało się także wejście do wnętrza wału, tuż przy drodze z Nowej Słupi. Prace nad budową wału przerwano po przyjęciu chrześcijaństwa.
Ale Łysa Góra, nazywana także Łysiec, znana jest przede wszystkim z sabatów czarownic. Łysiec stanowił bowiem miejsce dość ożywionej działalności miejscowych zielarek oraz idealne miejsce spotkań osób przekazujących sobie wzajemnie tajemną wiedzę. W kulturze pogańskiej oznaczało to liczne święta na cześć Słowiańskich bóstw, palenie ognisk i rytualne tańce. Stąd już tylko krok do skojarzenia góry jako miejsce czarodziejskich sabatów…
Według licznych legend, podczas magicznych sabatów czarownice miały nie tylko jeść, pić czy tańczyć, ale i czarować aż do „pierwszego piania kura”. Rzecz oczywista, że na swoje zebrania panie zlatywały się na miotłach. Od razu wyjaśniam, skąd w ogóle wzięły się miotły jako atrybut czarownic. Prawdopodobnie chodzi tu o znaczenie staro-germańskiego słowa „hagazussa” – najstarszej formy wyrazu „czarownica”, które oznacza w wolnym tłumaczeniu „kobietę latającą na żerdzi z płotu”. Dopiero później żerdź zamieniono na miotłę...
I jeszcze taka ciekawostka: skąd w ogóle wzięło się przekonanie, że na Łysej Górze nocami zbierają się na sabat wiedźmy? Że „palą ogniska i warzą trucizny, które szkodzą ludziom i ich dobytkowi”? Legenda ta wiąże się ze starym obrzędem słowiańskim, czyli palenia ogni czerwcowych, który przetrwał na Łysej Górze najdłużej, bo aż przez pięć wieków. Benedyktyni i okoliczni księża dość skutecznie zwalczali ten pogański zwyczaj, nazywając go właśnie zlotem wiedźm i biesów. A ponieważ przy okazji niejako sobótki świętowano pijaństwem i rozpustą, król Kazimierz Jagiellończyk, na wyraźną prośbę zakonników, zakazał palenia ognisk na Łyścu.
Zakonnikami tymi byli prawdopodobnie właśnie benedyktyni z opactwa Świętego Krzyża, choć właściwie precyzyjniej byłoby powiedzieć – Świętej Trójcy, bo tak się ów przybytek zwał do końca XV wieku. Skąd ta zmiana nazwy? Otóż od roku 1306 przechowywano tu fragmenty relikwii; w kaplicy Oleśnickich przechowywana jest „znaczna cząstka” Krzyża Świętego, podarowana przez Emeryka, królewicza z Węgier.
Zespół opactwa pobenedyktyńskiego obejmuje czworobok budynków klasztornych z XIV – XV w. wraz z wirydarzem i krużgankiem, wczesnobarokową kaplicą Oleśnickich oraz poźnobarokowo-klasycystycznym kościołem. Kościół oryginalnie miał wieżyczkę, która niestety w czasie działań wojennych uległa zniszczeniu.
W krypcie kaplicy Oleśnickich, obok drogocennych relikwii, złożone jest zmumifikowane ciało. Przez bardzo wiele lat twierdzono, że są to doczesne szczątki księcia Jeremiego Wiśniowieckiego – tak, tak, tego z „Potopu”. Niestety (albo stety) badania naukowe zwłok z 1980 roku ostatecznie wykluczyły, aby należały one do księcia. W podziemiach na uwagę zasługują, również eksponowane, zmumifikowane zwłoki nieznanego powstańca styczniowego z 1863 r.
A więc z jednej strony – miejsce kultu czarownic, najstarsze i najbardziej znane, a z drugiej – miejsce przechowywania relikwii Krzyża Świętego. Są więc przynajmniej dwa powody, aby odwiedzić Łysą Górę. Ja od siebie dodam trzeci – niesamowity widok na całą panoramę Gór Świętokrzyskich, czyli najstarszych polskich gór.